Co niesie tydzień (4 – 10 I)
DO OBJAWIENIA PAŃSKIEGO
Druga niedziela po Narodzeniu Pańskim jest już ukierunkowana na nadchodzące Święto Objawienia Pańskiego. W pierwszym czytaniu z Księgi Syracydesa jest o mądrości, która wychwala sama siebie, bo Ten, który ją stworzył, wyznaczył jej miejsce wśród ludzi; wyznaczył tej mądrości świętą służbę. I ta mądrość zapuściła korzenie w sławnym narodzie, w posiadłości Pana, w Jego dziedzictwie.
Natomiast drugie czytanie z Listu do Efezjan kontynuuje ten temat, ale już na wyższym poziomie. Błogosławi św. Paweł Boga za to, że napełnił ludzi wszelkim błogosławieństwem duchowym na wyżynach niebiańskich w Chrystusie. Bo wybrał – pisze – nas przed narodzeniem świata; przeznaczył dla Siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa. Prosi Paweł, aby Ojciec chwały dał swoim wiernym Ducha Mądrości i objawienia w głębszym poznaniu Jego samego.
W Ewangelii świętego Jana jest znowu nawiązanie do prarzeczy, do początku wszystkiego. Na samym początku było Słowo, Ono było u Boga i Bogiem było Słowo. Wszystko się przez Nie stało. W tym Słowie jest życie i Ono jest światłością świata. Wszystkim, którzy przyjęli to Słowo, dało Ono moc, aby stali się dziećmi Bożymi.
Poniedziałkowe czytania kontynuują poprzednią myśl, a Jan akcentuje wzajemną miłość. Bo taka jest wola Boża, abyśmy się wzajemnie miłowali. Każdy, kto nienawidzi swego brata, już jest zabójcą. I nie mamy miłować tylko słowem i językiem, ale czynem i prawdą. Po tym będzie można poznać, że jesteśmy z prawdy i jeżeli tylko serce nasze nas nie oskarża, mamy prawo mieć ufność wobec Boga, że nas tym wszystkim obdarzył.
Z kolei w Ewangelii według świętego Jana jest o powołaniu przez Chrystusa Natanaela czyli świętego Bartłomieja. Ta ciekawa scena daje nam obraz nowej rzeczywistości. Filip powiedział do Natanaela: Znaleźliśmy tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i Prorocy – Syna Józefa z Nazaretu. Wtedy Natanael rzekł: Cóż może być dobrego z Nazaretu? Ten mu odpowiedział: chodź i zobacz. I kiedy się zbliżali do Jezusa, Pan powiedział o Natanaelu: Oto prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu. Zapytał Natanael: Skąd mnie znasz? Odpowiedział Jezus: Widziałem cię, zanim cię Filip zawołał, gdy byłeś pod drzewem figowym. Odpowiedział Mu Natanael: Rabbi, Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś Królem Izraela!
Istotne jest tutaj to, że w jakiś sposób Natanael obraził Chrystusa i miasto Nazaret, bo kierował się przeświadczeniem, że pewne miejsca są wybrane, a inne nie. Chrystus nie miał do niego o to pretensji, wręcz przeciwnie – nazwał go prawdziwym Izraelitą, człowiekiem, w którym nie ma podstępu. To spotkanie zapowiada nową rzeczywistość – że te miejsca, które dotychczas miały swój ważny rodowód, już teraz muszą ustąpić innemu widzeniu spraw, rzeczy i miejsc. Bo ci, którzy mieli być strażnikami wiary – stary lud Boży – ustępują miejsca Nowemu Ludowi Bożemu.
O tym mówi Święto Objawienia Pańskiego z wtorku. W pierwszym czytaniu z Księgi proroka Izajasza wychwala on Jeruzalem. Ma to symboliczne znaczenie – odnosi się już do nowego Jeruzalem, które jest stolicą nowej wiary w Boga, który zechciał się w pełni objawić w swoim Synu. Pisze o tym święty apostoł Paweł, że udzielona mu została łaska od Boga, czyli została objawiona tajemnica, która nie była objawiona w poprzednich pokoleniach – to, że poganie są już współdziedzicami i współczłonkami Mistycznego Ciała oraz współuczestnikami obietnicy w Chrystusie Jezusie przez Ewangelię.
Czyli otwarły się bramy dotąd zamknięte dla pogan. Stary Lud Boży, ci, którzy nie uwierzyli Chrystusowi, weszli w cień historii Zbawienia i trwają w tym cieniu aż do dziś. Światłość zaś wzeszła nad tymi, którzy dotąd byli bardzo daleko od Boga. Tak Bóg czyni; taka jest Jego wola. Tak czyni, aby żadne stworzenie nie chełpiło się przed Bogiem. Wybrańcy za swoją gnuśność i twarde serca względem prawdy, dobra i Ewangelii zostali na pewien czas odrzuceni, aby mogli wejść ci nowi z nowymi, otwartymi, stęsknionymi za prawdą sercami.
Ale to nowe przyjście Boga do ludzi jest usłane cierniami, jest narażone na szczególne ataki przeciwnika – szatana. O tym mówi właśnie historia Mędrców ze Wschodu, którzy przyszli do Jeruzalem, do Heroda, pytając gdzie jest Nowonarodzony Król Żydowski. Przerażony Herod po naradzie z uczonymi w Piśmie skierował ich do Betlejem, równocześnie prosząc ich o potwierdzenie tego faktu, gdyż planował zamordowanie Dziecięcia. Mędrcy ze Wschodu dotarli do Betlejem, do stajenki, uwielbili Chrystusa, a ostrzeżeni przez Ducha Świętego udali się w podróż powrotną inna drogą. Zło zaczęło już walkę z Nowonarodzonym. Pierwszymi ofiarami będą dzieci betlejemskie.
PO OBJAWIENIU PAŃSKIM
7 stycznia (środa) w dzień następującym po Objawieniu Pańskim w Liście świętego Pawła Apostoła jest zapewnienie, że o co Boga będziemy prosić, otrzymamy, jeżeli będziemy zachowywać Jego przykazania. Ten, kto wypełnia przykazania Boga, trwa w Bogu, a Bóg w nim. Pisze też święty Jan, żeby rozpoznawać duchy – czy pochodzą od Boga – bo jest wielu fałszywych proroków. Każdy duch, który nie uznaje Jezusa, nie jest z Boga i jest to duch Antychrysta. Ci, którzy są ze świata, mówią tak jak mówi świat, natomiast ci, którzy znają Boga, słuchają Kościoła. W ten sposób poznajemy Ducha prawdy i ducha fałszu.
W Ewangelii Jezus rozpoczyna swoją misję. Po uwięzieniu Jana Chrzciciela przybył do Kafarnaum i tam rozpoczął nauczanie. Głosił Ewangelię i leczył wszelkie choroby. Przynoszono do Niego chorych, a On ich uzdrawiał. Czwartkowe pierwsze czytanie – w dalszym ciągu z Listu świętego Jana Apostoła – mówi o miłości wzajemnej. Kto nie miłuje, nie zna Boga. Mamy naśladować właśnie Jego miłość, bo On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy.
W Ewangelii z tego dnia Chrystus, widząc tłumy otaczające Go, wzruszył się, bo byli jak owce nie mające pasterza. Nauczał ich, a później rozmnożył chleb i ryby. Pięć tysięcy mężczyzn nakarmił pięcioma chlebami i dwoma rybami.
W piątkowym pierwszym czytaniu ze świętego Jana Apostoła mowa jest o miłości, która ma się wyzbyć leku. W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą, ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości. Trzeba, żebyśmy się uczyli takiej miłości do Boga bez lęku.
Ewangelia kontynuuje tę z poprzedniego dnia. Chrystus po rozmnożeniu chleba i nakarmieniu pięciu tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci, poszedł na górę się modlić, a potem w nocy zszedł z niej i przyszedł do łodzi swych uczniów na jeziorze, krocząc po falach. Przeraził ich, ale wzmocnił wiarę w ich sercach.
Pierwsze czytanie z soboty w dalszym ciągu pochodzi od świętego Jana i mówi o miłości Boga i człowieka. Naucza święty Jan Apostoł: Jeśliby ktoś powiedział: Miłuję Boga, a brata swego nienawidził, jest kłamcą. Nie można miłować Boga, którego się nie widzi, jeżeli nie miłuje się brata, którego się widzi. Po tym poznajemy, że miłujemy dzieci Boże, gdy miłujemy Boga i wypełniamy Jego przykazania.
Natomiast Ewangelia z tego dnia jest o tym, jak Chrystus wrócił w mocy Ducha do Nazaretu, swego rodzinnego miasta. Wszedł do synagogi i nauczał. Podali Mu księgę; otworzył na proroctwie Izajasza, który zapowiadał Jego nadejście. I zaczął mówić: Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli. A wszyscy przyświadczali Mu i dziwili się pełnym wdzięku słowom, które płynęły z ust Jego. A były to słowa: Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie.
Ks. Henryk Młynarczyk
KAŻDY MA SWOJĄ GWIAZDĘ BETLEJEMSKĄ
Władysław miał już wiele lat. Poruszał się już z trudem, ale poszedł do kościoła z rodziną. Było święto Objawienia Pańskiego. Zasłuchany, zamyślony, zapatrzony w żłóbek i trzech króli zaczął rozliczać się z życiem. Jako chłopiec chciał się dobrze uczyć i bardzo go cieszyło, gdy nauczyciele go chwalili. Starał się im przypodobać i uczyć tego, czego wymagali. Po jakimś czasie – gdy podrósł – zorientował się, że jest wiele rzeczy, których warto się nauczyć, mimo iż nikt go za to nie pochwali. Dlatego choć nie zlekceważył całkowicie nauki szkolnej, zaczął się uczyć także tego, co go zainteresowało, zajmowało, o czym wiedział, że jego dusza tego pragnie. Przez to jego oceny nieco ucierpiały, ale już tak bardzo mu na tym nie zależało. Lubił również sport. Próbował różnych dyscyplin, które były dla niego dostępne i był w nich na średnim poziomie. Cieszyło go, gdy mu coś wychodziło. Grał też w piłkę w niewielkim klubie. Szybko zorientował się jednak, że nie ma na tyle zapału i energii, by całkowicie się poświęcić uprawianiu sportu; zrozumiał, że nie zostanie nigdy prawdziwym mistrzem. Pozostawił zatem sport na poziomie rozrywki, dodatku do życia. Sport nie stał się dla niego najważniejszym celem. Ciągle jednak czuł tęsknotę za czymś nieokreślonym.
Po studiach znalazł pracę, która bardzo mu odpowiadała i w jakiś sposób stała się jego pasją. Ale czasem przychodziły chwile zniechęcenia: czuł, że czegoś mu brak. Ożenił się i sam często mawiał, że stał się dzięki temu szczęśliwy. Miał też wspaniałe dzieci. Żyli zgodnie, harmonijnie. Starał się uczyć trójkę dzieci pobożności. Nie szczędził sił, mając z jednej strony ulubioną pracę, a z drugiej ukochaną rodzinę. Zdobywał coraz większe życiowe doświadczenie. Czuł jednak, ze w dalszym ciągu czegoś mu brakuje.
Dzieci z czasem dorosły, pojawiły się wnuki; rodzina wciąż się rozrastała. Boża Opatrzność zachowała go od większych nieszczęść i wypadków. Z czasem zaczęło jedynie ubywać zdrowia, a on sam coraz częściej popadał w melancholię. Czuł, że wciąż czegoś mu brakuje. Już nie miał takich, jak wcześniej, obowiązków wobec rodziny; teraz wraz z zoną egzystowali tak, jak na to im wiek pozwalał. Nieraz narzekali, nieraz wspominali, ale przecież świat, w którym żyli, nie kurczył się, lecz jakoś dziwnie się rozszerzał.
Czegoś w dalszym ciągu mu brakowało…
Zdarzyło się wówczas nieszczęście – najstarszy syn zginął w wypadku; pozostała żona i ich dzieci. Przeżyli to bardzo. Bo chociaż mieli dla wszystkich dzieci wiele miłości, to jednak ten syn był w jakiś sposób ulubionym…
Mijały kolejne dni i miesiące w smutku, żalu, wśród bliżej nieokreślonych pretensji do Boga. Po jakimś czasie wszystko się jednak uspokoiło. Władysław nie był nawet pewien tego, czy chciałby – gdyby była taka możliwość – żeby wszystko wróciło do poprzedniego stanu rzeczy. Pogodził się z sytuacją i doszedł do wniosku, że przecież Bóg wie, co robi. Uznał, ze trzeba zgadzać się z Jego wolą. Coraz bardziej się wyciszał. W końcu spostrzegł, że ta ciągła tęsknota, jaka w nim była, to uczucie nieokreślonego braku zaczyna się zmniejszać; że wyjaśniają się pewne sprawy, a inne całkowicie zeszły na dalszy plan.
Teraz właśnie, na tym nabożeństwie Objawienia się Chrystusa całemu światu, czyli dotarcia do celu Mędrców ze Wschodu, których prowadziła gwiazda, zrozumiał o co chodzi i na czym polegała jego tęsknota. To ona była jego gwiazdą, która prowadziła go do Chrystusa. Tak jak gwiazda betlejemska prowadziła Mędrców z dalekiego Wschodu, tak jego gwiazda, stęskniona za tym co jest najważniejsze, powodowała u niego poczucie ciągłego niedosytu. Teraz ten niedosyt się stale zmniejszał. Czuł, że on sam przybliża się z każdym dniem do Chrystusa – i tego Nowonarodzonego, i tego głoszącego Ewangelię, i tego umierającego na krzyżu.
Wszystko teraz stawało się czymś zwyczajnym, czymś, co należy pozostawić własnemu biegowi rzeczy. Tylko ta jego gwiazda – przedziwna tęsknota – stawała się coraz jaśniejsza i mrugała do niego: Chodź, chodź, bo Pan czeka…
Ks. Henryk Młynarczyk